Tydzień temu
miałam zabieg operacyjny – prostowanie przegrody nosowej.
Czytając
wcześniej opinie i słuchając osób, które przeszły ten zabieg, chciałam się
podzielić moja historia.
To, co słyszałam
o tym zabiegu: ludzie mówili, ze to takie straszne, krwi dużo, boli i w ogóle
tragedia. Dziwili się mi, że zdecydowałam się na zabieg w znieczuleniu
miejscowym – przecież wtedy się wszystko widzi! Jak ja to wytrzymam? Czy nie
mogłam znieczulenia ogólnego wybrać?
Żyję i mam się całkiem dobrze J ale od początku…
1. Zapalenie
zatok, diagnoza, skierowanie
Od kilku lat chorowałam notorycznie na przewlekle zapalenie zatok… Dochodziły
do tego częste bole głowy, a nawet powiedziałabym – migreny.
Skierowanie na zabieg wypisywało mi kilku lekarzy, jednak kończyło się to
tak, ze owo skierowanie lądowało w koszu. Głównie, dlatego, ze nienawidzę
szpitala i sama myśl o jakimkolwiek zabiegu była nie do zniesienia. Stwierdziłam,
ze jakoś to będzie, przecież 90% ludzi ma krzywe przegrody i jako żyją..
W sierpniu 2014 poszłam do laryngolog, z przewlekłym zapaleniem zatok (zatoki
gnębiły mnie nie tylko w okresie zimowym).
Pani laryngolog tak od serca ze mną porozmawiała, wyjaśniła i namówiła na
ten zabieg. Ze skierowaniem poszłam do Polikliniki na Weigla, gdzie tez miałam
mieć zabieg.
Byłam przygotowana na to, ze kolejki sa dosyć spore.
Czekałam cale 1,5 roku. W ciągu tego czasu, zastanawiałam się jak to
będzie, czy w ogóle zabieg odbędzie się w terminie.
Aby przystąpić do zabiegu trzeba spełnić kilka warunków:
- nie można być chorym/ przeziębionym
- nie można mieć okresu w czasie zabiegu
- nie można być w ciąży
- trzeba mieć zrobiona konsultacje stomatologiczna, czyli zdrowe żeby,
przede wszystkim bez ognisk zapalnych
- trzeba być zaszczepionym przeciw żółtaczce albo mieć zrobiony poziom
przeciwciał hbs
2.
Szpital
Dzień 1
Termin przybycia do szpitala wyznaczono mi na niedziele. Dziwne to było, ze
na weekend, ale wiedziałam, ze zabieg zrobią mi dopiero na następny dzień.
Trzeba zjawić się na czczo, trochę postać i się naczekać ( czekanie na
oddziale po pieczątkę, czekanie na izbie przyjęć w rejestracji). Przyszłam do
szpitala na 9.30 ale dopiero po 11tej weszłam na moja sale.
O 12tej pobrano mi krew do badan i w końcu mogłam cos zjeść. Wiadomo jak żywią
w szpitalach, byłam przygotowana na to i miałam swoje jedzenie. W ten dzień
dostałam tylko zupę (wodziankę J) no i kolacje (2 kromki chleba i ser twarogowy).
Po 20tej był już zakaz jedzenia, pic mogłam do 22giej.
W ten dzień miałam rozmowę z lekarzem, który mnie zbadał, wyjaśnił jak
zabieg będzie przebiegał i dodał, ze będę dodatkowo musiała mieć zrobiona
ablacje małżowin nosowych (!). Okazało się, ze wymagają one pomniejszenia, a
sama korekta przegrody nie da zamierzonego efektu.
Wieczorem dostałam elegancki niebieski mundurek oraz płyn, w którym trzeba
się rano wykapać.
Dzień 2
Rano 7.15 już leżałam przebrana i czekałam. Na ten dzień było wyznaczonych
6 zabiegów i nie wiedzieliśmy do końca, kogo pierwszego wezmą.
Na pierwszy ogień poszedł mały chłopczyk a potem starsza pani. I ja J
Założono mi wenflon, dostałam głupiego jasia (w mim wypadku to były 2 żółte
tabletki Relanium), który w ogóle na mnie nie zadziałał… Leżałam i czytałam książkę,
aż przyszedł lekarz założyć sączki znieczulające do nosa. Śmiał się, ze jeszcze
mam siłę książki czytać!
Po pół godzinie przyszła pielęgniarka, zawiozła mnie wózkiem na blok
operacyjny.
Kazano mi usiąść w fotelu, który był dosyć wygodny.
Po lewej stronie były ułożone narzędzia J po tej stronie naprzeciw mnie usadowił
się lekarz.
Nikogo innego tam nie było, oprócz pielęgniarki, która od czasu do czasu podchodziła,
gdy lekarz prosił o znieczulenie dożylne.
Dostałam również znieczulenie do nosa, taką długą wąską strzykawką.
I teraz, jeśli myślicie, ze nastąpi walenie młotkiem i dłutem to się grubo
mylicie J
Pan doktor naciął malutkim skalpelem kawałek skory w lewej dziurce, przez
która następnie usuwał krzywe kawałki chrząstki (takimi specjalnymi małymi
nożyczkami).
Nic a nic to nie bolało, choć był taki jeden moment, gdzie starał się
usunąć chrząstkę bardzo daleko wysuniętą i to już owszem zabolało, az złapałam
doktora za rękę J
Dostałam więcej znieczulenia i jakoś poszło. Doktor pokazał mi, co zostało
usunięte, to się nie mogłam nadziwić, ile tego było w takim małym nosie jak
mój!
Doktor
przeszedł potem do ablacji małżowin, która była bezbolesna. W małżowiny
nosowe dolne wbija się widelec do elektroablacji i za pomocą prądu
powoduje niewielkie rany w kilku miejscach. Już podczas zabiegu małżowiny
ulegają zmniejszeniu, co mogłam odczuć na własnej skórze, a raczej nosie.
Na
bloku operacyjnym byłam jakąś godzinę, która wcale mi się nie dłużyła. A to za
sprawa Pana doktora Bukwalda, który jest bardzo dobrym specjalista i umie
utrzymać dobry nastrój pacjenta nawet podczas takiego zabiegu. Pod koniec
zabiegu założył mi tamponadę lateksowa, która musiałam nosić 48h.
Zawieziono mnie od razu na moja sale, podano ketonal i Cyclonamine – lek
przeciwkrwotoczny, kazano leżeć.
Dopiero po 15tej mogłam się napic wody i cos zjeść, chociaż nie byłam w
stanie niczego przełknąć. Kto chodził z tamponada, ten wie, o czym mowie.
Utrudnione jest już oddychanie (przez usta) i nawet przełykanie śliny nie
jest rzeczą przyjemna, bo człowiek czuje się tak, jakby ciśnienie miało rozsadzić
uszy…
Na szczęście, dzięki mojej siostrze, która poleciła zabrać ze sobą słomki
do picia, jakoś powoli, przełknęłam trochę wody.
Noc była chyba najtragiczniejsza w tym wszystkim, sącząca się krew,
wstawanie w nocy żeby zmienić opatrunek… Nie wiem czy przespałam z 3-4 godziny,
bo raczej nie więcej i to tez z przerwami. A no i nie można było dostać nic
nasennego, tak mówili lekarze, ze po zabiegu nie można… Dopiero jak już to na
drugi dzień.
Dzień 3
Następny dzień był już trochę lepszy, krew przestała lecieć, tylko sączyło
się osocze. Już więcej chodziłam sobie po korytarzach, rozmawiałam z paniami na
sali. W ten dzień dołączyły do nas jeszcze 3 panie (było nas już razem 6) no i
ta noc tez była nieprzespana… Nawet zatyczki do uszu niezbyt pomogły, wiec zasnęłam
ze słuchawkami i ulubiona muzyka J
Dzień 4
Hurrraaa! Wychodzę! W końcu… Nie mogłam się już doczekać zdjęcia tych tamponów,
ale też i się obawiałam. Nasłuchałam się ludzi mówiących o tym jak to boli, jak
to bardzo się potem krwawi itd. Itp.
Ale tez wiedziałam, ze ta moja tamponada jest inna niż te stosowane kiedyś,
wiec miałam nadzieje, ze zdejmowanie przebiegnie bezboleśnie.
I tak właśnie było! Jakiś stażysta wyjął mi to raz dwa, kazał się pochylić
w razie krwawienia, ale nic a nic nie poleciało. Zakleił mi nos maścią i już J
Leżąc sobie już na łóżku, czekałam na godzinę 11ta, bo dopiero wtedy można
było iść po wypis.
Dostałam zwolnienie lekarskie na następny 2 tygodnie, odpowiednie zalecenia
(oszczędzający tryb życia, wstrzymanie się od intensywnego wysiłku fizycznego,
zakaz schylania się, dźwigania, gorących kąpieli, przez kilka dni starać się
mocno nie wydmuchiwać nosa itp.)
W zeszły piątek byłam na kontroli,
Pani doktor zadowolona stwierdziła, ze wszystko się pięknie goi, nie ma żadnych
krwiaków, szwy powinny się całkowicie rozpuścić w przeciągu następnych 3
tygodni.
Obecnie stosuje leki: masc efetoninowa, Narivent, Cirrus i Sulfarinol. Mam
katar, nos jest czasami mocniej zatkany, ale to jest normalne po zabiegu i mam
nadzieje, ze za jakieś kilka dni już będę mogła oddychać pełną piersią J
Do tych, co się ciągle wahają i nie wiedza, czy się zdecydować:
Jeśli jest szansa, ze będzie się Wam żyło lepiej, oddychało, to, czemu nie spróbować?
Pamiętajcie, Wasze życie i zdrowie jest tylko z Waszych rękach! I nosach;)